Chciałbym mieć co powiedzieć treściwego na temat, ale nie mam. Tak, wiem - mądry wie co mówi, niemądry mówi co wie, jakoś tak na tę chwilę. Za to temat mnie obchodzi. I plącze się gdzieś już od ładnych paru lat. W miejsce tego co odkrywcze napiszę co u mnie na tapecie w temacie, a nuż coś z tego się pociągnie dalej ("anuż", to taki młodszy brat "możego"

).
Otóż błąkają się we mnie 3 wątki:
1. Autorytet: mistrz vs. belfer.
Od lat obserwuję - na sobie - ilu spotkałem mistrzów, a ilu belfrów na swojej drodze i jak mało tych pierwszych. Pierwszy widzi
twój świat i pokazuje ci gdzie postawić przecinek, albo jak zlepszyć zdanie, które piszesz, żeby ta książka, którą piszesz swoim życiem była zarazem absolutnie twoja (odpowiedzialność), i jednocześnie jak najbardziej twoja - naznaczona twoim, a nie jego charakterem, a do tego aby szła
właściwie. To można przenieść na przykład tworzenia, choćby pisania (tekstów, książek) bo takiej metafory też użyłem, albo na cokolwiek innego. Dobry mistrz zobaczy w tym ciebie, belfer widzi (nie zobaczy, co oczywiste, dlatego się złości) w tym czymś siebie. Dlatego każe ci skreślić i pisać tak jakby on to widział jako "dobre". Mistrzów - w różnych przestrzeniach - spotkałem na palcach jednej ręki. Belfrów całe mnóstwo. Mistrzów traktowałem/traktuję jak autorytety. Świat współczesny (ludzie w nim) w którym wszystko zaczyna podlegać kontroli, gdzie brak jest zaufania coraz bardziej, a kamera w każdym zakątku, woli kontrolujących i przewidywalnych "specjalistów", którzy skończą kontrolowane kursy i zrobią z ciebie kontrolowalnych robocików. Jakimś przykładem w domenie szkolnictwa jest pisanie egzaminów z polskiego gdzie punktuje się "słowa klucze", a nie własne zdanie, oryginalne indywidualne przemyślenia, wiedzę, erudycję etc.
2. Wolność od autorytetów.
W czasach kiedyśmy się jeszcze ze sobą nie zadawali

sporo czytałem

. Teraz książka, której tytuł brzmi - "Wolność od autorytetu" Toni Packer jest gdzieś w pudle na strychu. Nie dlatego, że to książka "słaba", swego czasu była dla mnie "czymś". Jeśli dobrze pamiętam, autorka - której nieobce były nauki J.Krisznamurtiego, a tytuł wszakże parafrazą "Wolności od znanego" - postulowała takie podejście, w którym w centrum znajdziesz się ty sam jako autorytet dla samego siebie, a nie mistrz-autorytet-wzorzec. Jak medytować? Jak ci wygodnie. Tylko ty sam idąc po swojemu dotrzesz do siebie. Autorytet-mistrz nie jest ci do tego potrzebny, on jest kimś, kto pilnuje, żebyś był jak najbardziej sobą na tej ścieżce. Do tego cały jego... autorytet. Czyli coś opisanego właściwie w punkcie pierwszym. Jak zajdę na strych, a nuż (znowu się pojawił

) rozejrzę się czy Toni tam jest i sprawdzę czy o to szło. W każdym razie ten "nauczyciel zen, minus zen i minus nauczyciel" (przepisane z netu) to jest dobra opcja dla tych, którzy liznęli jednak jakichś autorytetów.
Żeby od czegoś odchodzić trzeba mieć od czego.To jest jakaś odpowiedź na pytanie postawione przez
agatas:
To tworzy wewnętrzny konflikt i opór wobec życia takim jakim jest. Czemu więc by miały służyć autorytety?
3. Siddhartha.
Ostatnio przeczytałem - o, błogosławiona niekonsekwencjo! - ponownie po latach "Siddharthę" H. Hessego. Bohater uporczywie szuka autorytetów, kroczy różnymi ścieżkami, poznaje co się da, żeby na sam koniec odkryć istotę bycia i życia, a także siebie w prostym życiu. Mądrość przychodzi spoza filozofii i dogmatów. Możliwe czy utopijne? A czy to ważne? Temat jak Fizyczna Nieśmiertelność. Spotkał ktoś fizycznie nieśmiertelnego? jA nie, co nie znaczy, że go nie ma.
Reasumując, jaki los czeka pokolenie bez autorytetów? Nie wiem. Już tu i ówdzie sztuczna inteligencja dochodzi do głosu, a podobno ma być kiedyś wyposażona w czucie (hmmm...), więc
może ona będzie programowana na autorytety - wzorce, przykłady z których można czerpać? To raczej dowcip. Mnie, pozwolę sobie na uogólnienie - nas, zapewne najbardziej interesują autorytety w duchowym wzrastaniu. Lubię jednak wiedzieć, że w innych dziedzinach takowe też są, bo są bazą, od której młodszy może się odbić i pójść w świat nie robiąc sobie krzywdy na starcie. Polityka, kościół i kilka innych dziedzin walą się na naszych oczach.
Znaleźć centrum w środku, w sobie, przez co przeziera coś spoza mnie. Tylko ktoś musi pokazać, że jest jakiś kierunek podążania i zaznaczyć to swoim autorytetem.
Znajduje ten, kto chce znaleźć - tu jest jakaś nadzieja.Dużo słów. Ruszyłem znów jakąś odstałą zupę w sobie. Namieszało się i na razie poszedł sztynk. Cieszę się, że jest ten wątek - cieszę się możliwością zobaczenia co u innych w temacie.